środa, 26 czerwca 2013

6. Rodzice.

-Źle! Nie tak. Boże. To będzie masakra. Jak trzymasz tę rękę? Głupkowato się uśmiechasz do swojej głupoty? Trzymajcie mnie. Nie tak. Sto razy mówiłem, jak to się wypowiada. Głośno, wyraźnie... Masz rację jeszcze głośniej się śmiej to pobudzisz połowę lasu. 
-Maciej. Ja się tu koncentruję, a śmieję się z twojej miny. Człowieku, ćwiczymy niecałe pół godziny, a ty wypowiedziałeś więcej słów niż klasowa plotkara. Uspokój się, zaparz sobie ziółka, a mi pozostaw naukę.

Pierwszy dzień szkoły zawsze wspominałam dość dobrze. Nowi ludzie, z którymi można było pogadać na przerwie. Nauczyciele, nabierający się na moją minę a'la Kot ze Shreka. Zapach książek w bibliotece. To wszystko kojarzy mi się ze szkołą. Ale lekcje były zupełnie inne, niż ta dzisiejsza. O siódmej zostałam gwałtownie zbudzona przez rozjuszonego do czerwoności Macieja. Mistrz Yoda, bo tak go będę nazywała, jednym prostym ruchem ręki wylał na mnie wiadro wody, ale jakimś cudem ucierpiała tylko moja twarz, a ja, chcąc nie chcąc, musiałam wstać. Odepchnęłam się od wyłożonej jasnymi panelami podłogi, rozejrzałam się po pustym pokoju, porozciągałam się i pobiegłam za nauczycielem. Tempo to on miał. Już po chwili dostałam zadyszki, co on skwitował jedynie westchnieniem. Mijaliśmy przepiękne cuda natury, które jesień naznaczyła swym dziedzictwem, a gdy doszliśmy do całkiem wymarłej części lasku, Maciej powiedział:
-Tu możemy poćwiczyć. Jeśli ci się uda, to nie zniszczysz niczego, ale sądzę, że posiedzimy tu trochę i zmarnujemy swój czas. 

Miły to on nie jest, ale jest moją jedyną szansą na nauczenie się tego i owego. Właśnie dlatego od półgodziny wałkujemy zaklęcie ognia, które wyprosiłam, bo od dziecka fascynowały mnie płomienie. Właśnie dlatego mistrz trzyma się z daleka od środka polanki i rozkazuje mi krzykiem. A więc... jeszcze raz.
-Ignis formis formula. 
-Źle! Ręka przy formula wyżej, a przy formis niżej. Trudno zapamiętać? Nawet małpę bym tego nauczył!
Miarka się przebrała, tak chce się bawić, to niech ma.
-IGNIS! FORMIS! FORMULA! - albo mi się wydawało, albo z mojej dłoni trysnął mały strumyczek magii, która jednak opadła i znikła zanim dotknęła ziemi. 
-Lepiej, ale nadal niedostatecznie dobrze! Czeka nas długa droga... - mruknął pod nosem Maciej, zanosząc się chichotem z mojej osoby, która, delikatnie mówiąc, oszalała z radości. 
-AAAAAA! Udało się! - nagle do mojego umysłu wdarł się rozsądek i całe to skakanie z radości oraz piski skwitował jednym zdaniem. Normalni ludzie nie potrafią czarować. Cały zapał pękł, jak bańka mydlana. Zrobiłam się smutna. Byłam okropną córką, nawet nie wiem, co dzieje się z moimi rodzicami! Co ze mnie za dziecko! Ja się bawię w Hermionę, a oni mogą błąkać się gdzieś tam, sami... W oczach miałam łzy. Pole zaczęło wirować. Jestem stuknięta. Stoję na jakimś poletku z osobą, którą poznałam zaledwie kilka godzin temu i już bawię się w czarodzieja. Chociaż... z drugiej strony wszystko wygląda tak jak należy, więc nie widzę powodu do załamki. Okej. Jeszcze tylko raz powtórzę zaklęcie i popędzę do domu. Moich rodziców, ma się rozumieć.
-Ignis formis formula.
Malutka strzałka wyleciała z mojej ręki, a ja już byłam w drodze. Pędziłam co tchu, nie bacząc na protesty Maćka. Przebiegłam przez moją ostoję, jak najciszej się dało, ale i to nie wystarczyło. Dawid już stał na nogach w jednej ręce trzymając płaszcz iście z westernu, a w drugiej moją skórzaną ramoneskę. 
-Jadę z tobą - ogłosił na wstępie. Ubrałam podaną przez niego rzecz, posłałam mu uśmiech i złapałam za rękę, którą on wyrwał i krzyknął.
-Gdzieś ty ją trzymała, w ognisku? 
Nie rozumiałam o co mu chodzi, dopóki nie dotknęłam się dłonią do twarzy. Rzeczywiście, aż parzyła. To niemożliwe, że po dwóch niezupełnie udanych zaklęciach dłoń może być tak ciepła. Moje myśli przejęła wizja uschniętej lub całkiem spalonej dłoni, ale zaraz później przypomniałam sobie o wrednym uśmiechu Yody. Niech ja go dopadnę. Wtedy nie będzie się już tak uśmiechał. Dobiegłam do przystanku w rekordowym czasie, rzutem na taśmę wskakując do autobusu. Miły pan kierowca (tak, tacy też są) poczekał na Dawida, dopiero później zamknął drzwi. 
-Powiesz mi, co jest nie tak z twoją dłonią?
-Ćwiczyłam czary. A jak ty się czujesz? - zapytałam, dopiero w tym momencie przypominając sobie jego smutną, wczorajszą twarz. Poczułam drażniącą gulę w gardle, której nie potrafiłam przełknąć. 
-Już całkiem dobrze, nie sądziłem jednak, że osoba tak mi bliska tak szybko mnie opuści. Jeszcze niedawno grałem z nim w pokera i podrywałem dziewczyny, a tu nagle go nie ma. 
-Współczuję ci. Nie wiem, jakie to uczucie stracić kogoś tak bliskiego, jak przyjaciel. Nie potrafię wczuć się w twoją sytuację... ale chcę ci pomóc - powiedziałam na jednym wydechu. Objęłam go za szyję i skasowałam nasze bilety, które kupiłam zanim znaleźliśmy sobie miejsce do stania, bo mimo tego że był to nędzny koniec świata, to mieszkali tu ludzie, nawet wielu ludzi. 
-A czego się dziś uczyłaś? - zadał mi pytanie dość poważnym tonem, przez wielu nazywanym ojcowskim, więc nie mogłam się nie roześmiać. 
-Zaklęcie ognia, wierz mi, to najgorsze pół godziny w życiu - i w tym momencie zaczęłam naśladować ruchy i odgłosy, które wydawał Maciej, co wprawiło w ubawienie nie tylko Dawida, ale także kilkuletnią dziewczynkę, która wskazała na mnie palcem i uśmiechnęła się słodko. Reszta podróży minęła na luźnej rozmowie o najgorszych wpadkach w życiu. Wolałabym się nie chwalić, ale kilka takich miałam. Całkiem niegroźnych, aczkolwiek dotąd to temat tabu w moim byłym domu. 
Wysiedliśmy kilkadziesiąt metrów od willi moich rodziców, tak że nie było żadnego problemu w pokonaniu tego dystansu delikatnym truchtem. Zadzwoniłam do drzwi, które otworzyła zawsze wytworna gosposia, pani Katarzyna. Jej fartuszek był nienagannie czysty, idealnie związany, tak samo było zresztą z garderobą i włosami, nie potrafiłam wyobrazić sobie jej w rozpuszczonych lub potarganych włosach, a odkąd dorosłam na tyle by poznać tematy ptaszków i pszczółek, nie umiałam sobie wyobrazić jak powstały jej dzieci. Rozejrzałam się po tak dobrze znanym przedpokoju, który mimo wielu prób nadania mu rodzinnego klimatu, nadal pozostawał zimny i niegościnny, a wiszące na ścianach obrazy przeganiały naciągaczy lepiej niż robiła to gospodyni. Poza tym w pomieszczeniu znajdowały się poręczny wieszak na ubrania, szafka na buty i szarozielony dywan w paski. Nigdy nie umeblowałabym tak swojego domu. Ja wolałam ciepłe barwy. Żółty, pomarańczowy... wszystko co kojarzy się z ciepłem. Katarzyna, raz spróbowałam zdrobnić jej imię, nie polecam, wykonała zamaszysty, jak na nią, obrót i wmaszerowała do jadalni tempem żołnierza. 
-Państwa córka - mogę założyć się o wszystko, że drugie słowo wypluła, nie ukrywam, iż nienawidzimy się wzajemnie- przybyła. Z gościem. 
-Katarzyno, wprowadź ich.
Tak, moją matkę można poznać po głosie. A raczej po jego tonie. Arogancki, rozkazujący ton. Nawet rodzic karcący swoje dziecko takim nie mówi. Po otrzymaniu pozwolenia na wejście, minęliśmy gosposię i skierowaliśmy się do pokoju. 
-Aniko! Jakże miło mi cię widzieć - matka, jak przystało na porządną panią domu, pocałowała powietrze przy moich policzkach, zostawiając wokół mnie woń swych drogich, francuskich perfum. Jej spojrzenie omiotło ciemnowłosego towarzysza, ale on jakby nie zauważając pogardy wręcz zionącej z jej oczu, uśmiechnął się i skinął do mojego ojca, przymykając powieki, aby po chwili oznajmić:
-Niezbyt ciekawie się kończy i zupełnie nie oddaje prawdy. 
Jego uśmiech mógł powalić każdą nastolatkę, którą niestety byłam. Opadłam na pufę niczym dama, założyłam nogę na nogę, skinęłam ręką na miejsce na kanapie obok Dawidowi, dając matce znak, że jednak pamiętam co nieco z jej lekcji dobrych manier. Zaczęliśmy zwyczajową pogadankę o wszystkim i o niczym.
-Młodzieńcze, jak ci na imię? 
-Dawid. 
-Skąd znasz naszą córkę? - jedno z pytań, na które nie mieliśmy ustalonej odpowiedzi, postanowiłam jednak zaufać towarzyszowi i dać mu szansę. 
-Poznaliśmy się przy wyjściu ze szpitala - uśmiechnął się do mnie, a ja nie pozostałam mu dłużna - o mały włos, a nie zabrałbym jej taksówki, ale jednak doszliśmy do porozumienia. 
-Dawidzie, jeśli mogę się tak do  ciebie zwracać, do jakiej uczęszczasz szkoły?
-Może pan, skończyłem szkołę, zamierzałem iść na medycynę, lecz nie dostałem się. 
Rodzice uśmiechnęli się do siebie. Katarzyna weszła cicho niczym myszka do pokoju i zapytała nas o coś do picia. Matka wzięła dla każdego herbatę, na co wyraziliśmy zgodę. Napój został przyniesiony w kilka chwil, a my mogliśmy zacząć poważną rozmowę. Moja matka zrzuciła maskę przykładowej kobiety, ojciec zajął się lekturą, a ja spojrzałam hardo na rodzicielkę. 
-Przyszłam omówić z tobą - każdy, kto choć przez chwilę rozmawiał z rodzicami, wie, że to moja matka jest głową rodziny - ważną sprawę. - Nie miałam zamiaru niczego ukrywać, zagrałam więc w otwarte karty.- Jestem czarownicą. Mogę to udowodnić.
-Ależ córuś nie musisz. Choć, skoro nalegasz. Przyniosę ... czego potrzebujesz? 
-Świecy.
-Tak więc idę po świecę - pod nosem zaś dodała - i zadzwonię po psychiatrę, bo z nią jest coś nie tak. 
Jedynie ojciec wydał się niezbyt przejęty moim obwieszczeniem. A wszystko się wyjaśniło, gdy wyszła pani domu. 
-Tak więc na ciebie wypadło. Chodźcie, mam wam coś do pokazania. 

***
Rozdział beznadziejny, wiem, przepraszam. Kajam się przed Wami na kolanach! Zaklęcie wymyśliłam sama, choć nie było łatwo. Przysięgam, że następny rozdział będzie lepszy. Magiczny. Uwielbiam Was, a wy możecie pokazać, że czytacie w komentarzach. Pozdrawiam. :D



13 komentarzy:

  1. Witaj ! Przepraszam, ale dopiero teraz miałam czas na nadrobienie zaległości . Wybacz spóźnienie ;/ Zaczynając od początku: scena nauki z Maciejem i opis pobudki były po prostu nieziemskie . Nieźle mnie ubawiły . Potem ta "sztywna" nieco rozmowa z rodzicami - ja chcę zobaczyć ten "pokaz magii" ! Nie wiem, czemu sądzisz, że rozdział jest beznadziejny . Mi bardzo się podobał ! Nooo, może trochę za krótki jak na moje potrzeby ;p Pozdrawiam serdecznie, weny ! ;)

    [ http://odglosy-nocy.blogspot.com/ ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, najważniejsze, że jesteś :D Oj, nauki będzie jeszcze dużo, bo i mam zarys w głowie tego całego szaj... opowiadania :D Z rodzicami sztywno, bo są jakby połknęli kij od szczotki :D Dziękuję za komentarz, pozdrawiam :D

      Usuń
  2. Czego ty chcesz od tego rozdziału! Mnie się bardzo podoba, szczególnie ta nauka magii przez Macieja. Tak w sumie zastanawiam się, czy na jego miejscu też nie postanowiłabym zachować stosownego dystansu. Co prawda nie jest zbyt prawdopodobnym to, aby Anika naraz potrafiła wykrzesać z siebie tyle magii, aby rozprzestrzenić ogień dookoła i zaszkodzić swojemu "nauczycielowi", chociaż nigdy nic nie wiadomo. Poza ty, zastanawia mnie, co też jej ojciec chce pokazać jej i Dawidowi i o co chodzi z tym, że została wybrana? Cóż ja chcę już ciąg dalszy! Zakończyłaś w takim momencie, że muszę naprawdę wystawić swoją cierpliwość na próbę. Tak więc proszę o szybkie pojawienie się kolejnej notki i pozdrawiam :)
    PS: Jak widać udało mi się pojawić u ciebie jeszcze dzisiaj :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniki to strach się bać :D A Maciej nie wiedział, jak wiele mocy ma początkująca czarownica, bo nawet ja tego nie wiem, ale jak się dowiem to dam znać :D Ciąg dalszy już napisany, więc mogę go dodać nawet teraz :D
      Pojawiłaś się u mnie, szał w domu... seryjnie ! :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Tak na początek-przepraszam! Że dopiero teraz komentuję. Wybaczysz?
    A teraz rozdział...
    Hahahaha "mistrz Yoda" se nauczyciel...tak źle i tak niedobrze xD
    I jednak Annice udało się "wzniecić ogień". Taki malutki płomyczek, a jaka radość :)
    I wizyta u rodziców dziewczyny...informacja prosto z mostu. "Mamo, jestem czarownicą". Nie no, po co owijać?
    Mam nadzieję, że Annice uda się zapalić czy tam co ma zrobić z tą świeczką.
    Rozdział wspaniały. Czekam na na nn <3
    Maja :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczę jeśli postawisz mi sałatkę, od biedy mogą być żelki :D
      Mistrz Yoda jest super, co ty masz do tego ? haha.
      Płomyczek się pojawia metodą małych kroczków :D "Mamo, jestę czarownicę " xdd Znając Anikę, to prędzej spali całą chatę, a świeczka zostanie nie zajarana :D
      NN już się dodaje :D

      Usuń
  4. Szczerze! Powiedz mi co Ty chcesz od tego rozdziału? Mi się bardzo podoba, a szczególnie ten moment; ,,przybyła z gościem" - no, trzeba było to jakoś wypluć. Ton głosu matki? W sumie utożsamiam ją z moją. I takie zapoznanie z Dawidem... Mi się bardzo podobało :)
    Pozdrowienia z Krainy Obłędu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napiszę w następnym, że mi się nie podoba, bo widzę obruszenie, a same nie lepsze :D Matka to zimna s... skrupulatna kobieta jest :D
      Przyjmuję pozdrowienia, bo mam niedaleko, ja jestem po drugiej stronie ulicy xd

      Usuń
  5. boski blog... *.* <3 tylko pisz krótsze rozdziały, błagam! Kocham cię <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze kochanie ;'D Też cię kocham :* <3

      Usuń
  6. jak wszyscy to wszyscy - CO Y MASZ DO TEGO ROZDZIAŁU?!
    mi sie podobało, szybko sie czytało
    popieram Sylwie - w sensie też matkę przczepiłam do mojej :D
    Świece! :D
    Pozdrawiam ♥

    Btw, u mnie nn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak szybciutko, bo jak sie tak wygodnie pisze to chce sie więcej, więcej, szybciej ;D

      Usuń
  7. A mi się on bardzo podobał. Skończył się w najciekawszym momencie, oczywiście!! :/ Jesteś dla siebie zbyt surowa. Rozdział jest lekki, taki w którym nie wiele się dzieje, ale takie rozdziały również muszą być. Przecież gdybyś pisała tak, że non stop coś by się działo, to fabuła przeleciała by tak szybko, że nikt by nie wiedział o co chodzi. Ten rozdział jest, jak najbardziej dobry. Wróć - bardzo dobry. Słodzę? Może trochę.
    Nie lubię matki Aniki, a tej jej teksty nieźle mnie rozbawiły.
    Błędów także nie ma. Świetnie, nie?
    Czekam na ciąg dalszy! Magii, surowej matki, przystojnego Dawida i nerwowego Maćka!
    Zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń